czwartek, 9 kwietnia 2015

Priwiet iz Wietnama!

Nie spieszy nam się wcale...
Właśnie dlatego mamy czas, żeby trochę powybrzydzać przy wyborze restauracji. "Co dziś na kolację: ślimaki, krokodyl czy nasze ulubione adżarskie chaczapuri?" Wybór urasta do rangi problemu, a oferta w Mui Ne nie ułatwia sprawy. Zatrzymaliśmy się bowiem w "rosyjskojęzycznym", nadmorskim kurorcie.
Co prawda w tym roku turyści nie dopisali i większość hoteli, pensjonatów czy sklepików z suwenirami świeci pustkami. No cóż, nasi sąsiedzi postanowili zainwestować chyba swoje oszczędności w Donbasie i odpuścili egzotyczne wojaże. I mówimy to nawet nez złośliwości, bo muinejska :-) turystyka nastawiona jest głównie na Rosjan.
Zatem dopasowaliśmy się do wczasowego klimatu i przez kilka dni prócz szlifowania naszej russzczyzny i polowaniu na muszle (ze względu na zamieszkujące muszle kraby polowanie musiało być z nagonką) nie robiliśmy nic konstruktywnego.
W Mui Ne koniecznie trzeba jeszcze zobaczyć wydmy, łódki w kształcie miednicy, plantacje dragon fruita (koniecznie nocą!) oraz malowniczą dolinkę i można jechać dalej, przed siebie! :-)

czwartek, 2 kwietnia 2015

Ho, Ho, Ho... Chi Mihn!

Pierwsze chwile w Wietnamie do przyjemnych nie należały: opóźniony samolot, obsługa lotniska, nawiedzony taksówkarz, nocne poszukiwanie noclegu...
No, ale mimo wszystko miło wspominany pobyt w Saigonie, oficjalnie przechrzczonym przez komunistyczne władze imieniem wodza wietnamskiej rewolucji. 
Miasto już dawno utraciło swój postkolonialny charakter: niewiele tu pięknych budynków, czy urokliwych zaułków. Za to ilość skuterów na ulicach przyprawia o zawrót głowy, jeszcze tylu w jednym miejscu nie uświadczyliśmy nigdy! Normalnie - Saigon!
W dodatku co drugi przedsiębiorczy kierowca jednoślada proponuje odpłatne podwiezienie, a kiedy grzecznie acz stanowczo podziękujesz, z dużym prawdopodobieństwem można usłyszeć propozycję zakupu marihuany, wizyty w salonie masażu lub u samej "masażystki". W myśl  zasady: nie jeździsz skuterem - znaczy jesteś zblazowanym frustratem.
Nam dobrym pomysłem, żeby uciec od zgiełku i upału wydała się wizyta w tubylczym zoo, gdzie ukoiliśmy nasze stopy przy okazji karmiąc nimi rybki. Niech im wyjdzie na zdrowie!
PS
Dziękujemy Sylwii i Marcie za miło spędzony wieczór, a szczególnie za pomoc w ułożeniu menu na dalszy pobyt w Wietnamie :-) Pozdrawiamy!