czwartek, 9 kwietnia 2015

Priwiet iz Wietnama!

Nie spieszy nam się wcale...
Właśnie dlatego mamy czas, żeby trochę powybrzydzać przy wyborze restauracji. "Co dziś na kolację: ślimaki, krokodyl czy nasze ulubione adżarskie chaczapuri?" Wybór urasta do rangi problemu, a oferta w Mui Ne nie ułatwia sprawy. Zatrzymaliśmy się bowiem w "rosyjskojęzycznym", nadmorskim kurorcie.
Co prawda w tym roku turyści nie dopisali i większość hoteli, pensjonatów czy sklepików z suwenirami świeci pustkami. No cóż, nasi sąsiedzi postanowili zainwestować chyba swoje oszczędności w Donbasie i odpuścili egzotyczne wojaże. I mówimy to nawet nez złośliwości, bo muinejska :-) turystyka nastawiona jest głównie na Rosjan.
Zatem dopasowaliśmy się do wczasowego klimatu i przez kilka dni prócz szlifowania naszej russzczyzny i polowaniu na muszle (ze względu na zamieszkujące muszle kraby polowanie musiało być z nagonką) nie robiliśmy nic konstruktywnego.
W Mui Ne koniecznie trzeba jeszcze zobaczyć wydmy, łódki w kształcie miednicy, plantacje dragon fruita (koniecznie nocą!) oraz malowniczą dolinkę i można jechać dalej, przed siebie! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz