czwartek, 2 kwietnia 2015

Ho, Ho, Ho... Chi Mihn!

Pierwsze chwile w Wietnamie do przyjemnych nie należały: opóźniony samolot, obsługa lotniska, nawiedzony taksówkarz, nocne poszukiwanie noclegu...
No, ale mimo wszystko miło wspominany pobyt w Saigonie, oficjalnie przechrzczonym przez komunistyczne władze imieniem wodza wietnamskiej rewolucji. 
Miasto już dawno utraciło swój postkolonialny charakter: niewiele tu pięknych budynków, czy urokliwych zaułków. Za to ilość skuterów na ulicach przyprawia o zawrót głowy, jeszcze tylu w jednym miejscu nie uświadczyliśmy nigdy! Normalnie - Saigon!
W dodatku co drugi przedsiębiorczy kierowca jednoślada proponuje odpłatne podwiezienie, a kiedy grzecznie acz stanowczo podziękujesz, z dużym prawdopodobieństwem można usłyszeć propozycję zakupu marihuany, wizyty w salonie masażu lub u samej "masażystki". W myśl  zasady: nie jeździsz skuterem - znaczy jesteś zblazowanym frustratem.
Nam dobrym pomysłem, żeby uciec od zgiełku i upału wydała się wizyta w tubylczym zoo, gdzie ukoiliśmy nasze stopy przy okazji karmiąc nimi rybki. Niech im wyjdzie na zdrowie!
PS
Dziękujemy Sylwii i Marcie za miło spędzony wieczór, a szczególnie za pomoc w ułożeniu menu na dalszy pobyt w Wietnamie :-) Pozdrawiamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz