Na tajskich i laoskich drogach ruch teoretycznie odbywa się po jednej ze stron (w Tajlandii lewej, w Laosie prawej). W praktyce jednak wszyscy ( łącznie z kierowcami samochodów policyjnych) jeżdżą tą stroną, którą jest szybciej, wygodniej, albo po prostu tą " którą się da".
Znaki i światła nie są tu traktowane zbyt rygorystycznie i oczywiście nie dotyczą rowerów , skuterów i tuk-tuków. Za to pieszy może pożegnać się z wszelkimi prawami, jest w końcu najsłabszym ogniwem tego drogowego zamętu. W nagrodę czekając przed przejściem, nieraz dobre kilka(naście) minut zanim wszyscy przejadą ma okazję wykazać się pokorą i cierpliwością:-) My też powoli uczymy się tego swoistego kodeksu drogowego, niemal codziennie zdając z niego egzamin:-)
A w tych naszych zmaganiach prócz zwyczajnych samochodów, rowerów i skuterów (mieszczących często cała tajska, czy laoską rodzinkę, łącznie z pieskiem) towarzyszą nam:
Tuk-tuki- zwane tak zapewne od odgłosu który wydają poruszając się po zatłoczonych ulicach. Ze względu na swoją egzotyczność, "przewiewność" i możliwość wciśnięcia się pomiędzy inne pojazdy uwielbiane przez ludzi z zachodnich krajów.
Autobusy sypialne- całkiem sprytne rozwiązanie, szczególnie jeśli jedziesz z Luang Prabang do Vientian (380km- 12h przez góry), lub też dalej na południe. Wygodna sprawa, jedynie rozmiar łóżek jest ewidentnie azjatycki :-)
Ze środków transportu wodnego oprócz wspomnianego slowboata, znaleźliśmy tu jeszcze zapchane ludźmi i torbami "łódki ile się zmieści!" i oczywiście tak atrakcyjne dla turystów bambusowe tratwy, z których przemoczony człowiek wcale nie ma ochoty schodzić.
A do jeszcze te słonie, ale to już zupełnie inna sprawa:-)