Po dusznym i zatłoczonym Bangkoku miło było trafić do miejsca, w którym powietrze ma większą zawartość tlenu, niż wyziewów pad thai, a zamiast muzyki można usłyszeć - mimo wszystko - skrzekliwe ptaszyska. Aż dziwne, że ich wrzask nie przeszkadza pływającemu w pobliskiej rzece waranowi.
W Ayutthaya posążków Buddy i różnych hinduistycznych bożków jest z pewnością więcej niż ludzi. Na każdym kroku spotykasz tu bowiem misternie rzeźbione świątynie, ogromne pagody i przydomowe kapliczki z niezliczoną ilością figurek, którym Tajowie oddają cześć. No i są ruiny pałacu królewskiego, zniszczonego niegdyś przez Birmańczyków.
Rozmach z jakim zaplanowano budowę pałacu, do dziś robi ogromne wrażenie, choć na pewno mniejsze niż w czasach świetności miasta. Można sobie tyko wyobrazić, że posłowie innych królestw przybywając na dwór króla Tajów w Ayutthaya mieli o czym opowiadać swoim panom.
Za to dziś będąc na pływającym bazarze (podczas, którego pyszności sprzedaje się prosto z łodzi) można karmić ryby...
z butelki:-)
śliczne krajobrazy Buziaki
OdpowiedzUsuń