" Sihanoukvile to popularny, zatłoczony kurort pełen rosyjskich turystów" - przeczytaliśmy w przewodniku, od razu postanawiając ominąć to miasteczko szerokim łukiem. Kiedy jednak znaleźliśmy się tu (zależało nam na niedzielnej mszy świętej), pożałowaliśmy, że tak okrutnie obeszliśmy się z nim w naszych myślach.
Bo nam Sihanoukvile kojarzy się z plażami: piaszczystymi z palmami (niespecjalnie oblegane, zaledwie kilku turystów, choć -co trzeba przyznać przewodnikówi- rzeczywiście rosyjskich), lub kamienistymi, pokrytymi jak gdyby zaschniętą wulkaniczną lawą i mnóstwem muszli (zupełnie puste). Do tego pyszne khmerskie jedzenie: krewetkowe frytki, ryba " w amoku" (amok fish soup), zupa z curry i kurczak w singapurskiej sosie... Czego więcej chcieć?
No może wizy do Wietnamu. Cóż, gdy konsulat zamyka przed nami swoje drzwi, bo pracownicy świętują chiński nowy rok...przez tydzień :) Nie chcą nas w Wietnamie- lecimy na Filipiny!
Hejaka robicie konkurencje małpką
OdpowiedzUsuńTego mi trzeba ...nawet to , że Ty tam leżysz Aguś....krew z krwi mnie nie pociesza ...a może trochę powinno:(
OdpowiedzUsuń