wtorek, 31 marca 2015

Ćwiczenia z wyobraźni.

Ojciec nietoperz, matka małpa, dziad żaba, a babka sowa, tak mniej więcej domorośli zoolodzy (za jakich się z dumą uważamy) określiliby pochodzenie tarsierów.

Te śmieszne, mniejsze od dłoni stwory dzień spędzają wisząc na drzewie i drzemiąc. Są delikatne i niemal bezbronne. W nocy jednak zamieniają się w szybkich, zwinnych a niekiedy nawet brutalnych łowców wszelkiej maści żuczków, jaszczurek, a nawet małych ptaków. Mają jeszcze jedną cechę: od razu zaskarbiają sobie sympatię obserwatorów.

Nieopodal zaczynają się już Wzgórza Czekoladowe, o miłym dla oka kształcie porozrzucanych po horyzont biustów w rozmiarze trudnym do przeszacowania. Podobno przybierają one szlachetny kolor czekolady. My widzieliśmy je w zielono-buro-seledynowm odcieniu (określenie Agaty). Jak widzicie miejsce to nietuzinkowe i pobudzające wyobraźnię :-)

Takie cuda tylko na filipińskiej wyspie Bohol!


sobota, 28 marca 2015

Knedliki na wyspie czarowników

Filipińska legenda głosi, że na Siquiorze mieszkają czarownicy, szamani i inni tacy, których należy szerokim łukiem omijać. Może to właśnie przez nich łódź, którą płynęliśmy na tę zaklęta wyspę przechylała się na boki w sposób niezgodny z jakimkolwiek matematyczno-fizycznym rozumowaniem, przyprawiając nas o mdłości, a chwilami prawie napady paniki.

Kiedy już po kilku godzinach od dopłynięcia do brzegu udało nam się powrócić do całkowicie stabilnej, pionowej postawy zobaczyliśmy szerokie puste plaże z palmami kokosowymi i błękit oceanu. Poczuliśmy się prawie jak Robinson Crusoe, zdawało nam się, że jesteśmy jedynymi ludźmi na tej pięknej wyspie. Czar prysł, gdy przygotowani na wielkie polowanie ruszyliśmy na poszukiwanie jedzenia i już po przejściu 50 metrów trafiliśmy na czeską knajpę. Ale za to załapalośmy się na knedliki:-)

W żółwim tempie

Żółw to zwierz wyluzowany, dziwnie długie stworzenia w maskach i z rurkami, które go śledzą wydając przy tym odgłosy zdumienia i zachwytu (pod wodą brzmi to mniej więcej jak przeciętna rozmowa po duńsku) zupełnie go nie obchodzą. Pływa sobie spokojnie przy brzegu, w miejscach gdzie nawet dzieciaki mają wodę do kolan i zajada glony. A może właśnie ukradkiem podgląda ludzi?

Tego prawdopodobnie się nie dowiemy, wiadomo natomiast, że zarówno turyści, jak i mieszkańcy wioski-wyspy uwielbiają te ogromne trzystukilogramowe stwory. Ci ostatni zresztą często podkreślają, że żyją w raju (rajska plaża, palmy, prąd 3 godziny dziennie, no i po co tu komu samochód), w którym co prawda zdarzają się tajfuny (ostatni z nich całkowicie zniszczył rafę koralowa), ale za to ludzie zawsze są uśmiechnięci, dzieci machają na powitanie a pływając przed zachodem słońca można natknąć się na... niebieskie rozgwiazdy:-)

piątek, 13 marca 2015

Miasto pod opieką dziecka.

Cebu to brzydkie i chaotyczne miasto i nie zamierzamy na siłę przekonywać, że jest inaczej. Fakt - Cebu nie zachwyca. Jednakże jak zawsze staraliśmy się znaleźć i dobre strony naszego pobytu w nieformalnej stolicy całego archipelagu Visayas'ów.

"Po pierwsze primo" :-) Cebu ma dogodne połączenia lotnicze z Manilą i promowe z innymi wyspami.
Po wtóre, można i tu natknąć się niby przypadkiem na perełki. Jedną z nich jest na pewno bazylika Santo Niño, najstarsza świątynia Filipin, gdzie wierni oddają cześć figurce przedatawiającej (...no tak na oko) 10-letniego Jezusa. Figurkę datuje się na czasy Magellana, który też dotarł do Cebu - tyle, że jakiś czas przed nami.
Można też przeczekać największy upał w pohiszpańskim forcie skąd jest najlepszy widok na ćwiczącą fantazyjne układy taneczne młodzież z pobliskich szkół. Dziewczęta - pycha!
No i na koniec, można zjeść świetną ośmiornicę z rusztu - też pycha! :-)

PS.
Następnym naszym przystankiem był Tagbilaran, miasto które jest chyba nawet brzydsze. No, ale oczywiście nie skreślamy na starcie, będziemy tu jeszcze w drodze powrotnej, wtedy poszukamy jakiś perełek.

poniedziałek, 2 marca 2015

Złowieszcza historia prosto z Sagady.

Jak to jest gdy nad Twoją głową wiszą trumny? Albo gdy wchodzisz do jaskini suchy i z niemrawą miną (bo tuż obok Ciebie z 500-letniej trumny wystają kości), a wracasz przemoczony i z filipińskim bananem zamiast ust? Albo gdy niczego nie świadomy zajadasz.....

Jest właśnie tak (Z)Sagadkowo. Bo przed Tobą ogromne góry, malownicze tarasy ryżowe, a tuż za nimi mały wodospad z którego woda leje się do wielkiego skalnego "wiadra". Do tego "ścieżka zdrowia" w jaskini, czyli taplanie się w zimnej wodzie, wspinanie się po linach, oponach, przeciskanie przez szczeliny, a na koniec kąpiel w podziemnym basenie.

Oczywiście jest i nauka:
1. Nigdy nie jedz wieprzowiny, wołowiny - nie wiesz jaką część zwierza dostaniesz (postanawiamy kupować tylko kurczaka).
2. Nigdy nie jedz niczego po ciemku (możesz trafić na kurze jelitka).

niedziela, 1 marca 2015

Baba na tarasie.

Czy Wy też marzyliście w dzieciństwie o domku "na kurzej łapce"? My znaleźliśmy całkiem podobny! I w dodatku nie gdzieś na końcu świata, tylko na północ od Manili. Miał co prawda aż cztery solidne drewniane nogi i był zelektryfikowany, ale design całkiem Baba-Jagowaty.
Dodatkowym atutem rzeczonego lokum była lokalizacja. W okolicy rozciągają się bowiem tarasy ryżowe, a niektóre z nich ponoć liczą sobie nawet dwa tysiące lat. Starofilipińskie podania mówią, że tych swoistych schodów używali bogowie schodząc z niebios na ziemię, którą sobie tak upodobali. To trochę tak jakby schodzić z nieba do raju :-)
Myślę, że to już wystarczające powody, żeby odwiedzić Banaue. Z resztą popatrzcie...

"There is more fun in Philipines"

Filipiny to zupełnie inny świat!

Czy wiedzieliście, że dla Filipińczyków wybory miss świata jest jak sport narodowy? Całe rodziny zbierają się wtedy przed telewizorami, płaczą, krzyczą i modlą się za swoje reprezentantki. Nawet parafie (króluje tu katolicyzm) mają swoje konkursy piękności. Za to narodowymi pojazdami są Jeepy oraz tricykle, koniecznie bogato zdobione (często wizerunkami Jezusa lub Maryji!).

Wiele zmienia się tu też w kwestii jedzenia, choć oczywiście ryż pozostaje najlepszą potrawą na śniadanie, obiad i kolację. Za to liczba rzeczy, które można do niego dodać jest nieskończona. Filipińczycy bowiem z dumą przyznają "u nas jedzenie się nie marnuje, my jemy wszystko". I nie mijają się z prawdą, tu nie daruje się nawet niedoszłym kaczkom, jajka podbiera się matkom po 7 dniach od zniesienia, a ugotowany embrion (filipińska nazwa Balot) zajada z sosem vinegret. Nie mówiąc już o smażonych, gotowanych i pieczonych wątrobach, nerkach i jelitach. A do tego ketchup robi się tu z ... bananów.

Oczywiście nie wiedzielibyśmy wszystkich tych rzeczy, gdyby nie Jonny, który cierpliwie gościł nas przez te kilka dni. Wspaniały facet, obiecał odwiedzić nas w przyszłym roku. Może i nam uda się "sprzedać" mu kilka takich ciekawostek o Polakach.

Za to stolica - Manila jest ogromna (ok. 20mln mieszkańców), głośna, ale z ładnym starym miastem i jedynym w swoim rodzaju orchidarium, w którym nie znajdziesz ani jednej orchidei :-)